Jacek Sawaszkiewicz
MIĘDZY INNYMI MAKABRA

REINKARNACJA


Nigdy nie byłem introwertykiem. Moje życie wewnętrzne cechowało ubóstwo i wcale nie miałem ochoty go wzbogacać. Uważałem świat za dostatecznie ciekawy, żeby skupić uwagę na nim. Czasem kopnęło się kota albo przylało w ucho bachorowi, który pałętał się pod nogami, przyjemnie też było poszczuć jakąś staruchę. W ogóle reagowałem spontanicznie i nie szukałem samookreślenia, źle trochę, bo wcześniej bym się dowiedział, co siedzi we mnie ukryte. Pierwsza spostrzegała to żona.
- Spójrz tylko na siebie - powiedziała któregoś wieczora, kiedy po trzech dniach wróciłem z imienin kolegi. - Zobacz, jak ty wyglądasz!
Puściłem tę uwagę mimo uszu, ale nazajutrz, przy goleniu coś mnie zastanowiło. Nos, oczy, usta - niby te same, a jednak inne. W drodze do pracy kupiłem kieszonkowe lusterko. Przez cały czas trwania prasówki kontemplowałem swoje oblicze. Bez rezultatu.
Musiało się jej przewidzieć albo co - pomyślałem i zabrałem się do roboty.
        Około południa, kiedy tłumaczyłem kolejnemu interesantowi, jak błahą sprawą zawraca mi głowę od pół roku, dojrzałem w jego oczach cień strachu.
To chyba "to" daje o sobie znać - pomyślałem.
Pobiegłem do ubikacji, bo w tamtym lustrze można zobaczyć całe popiersie. Moje odbicie miało wydłużony nos i dolną szczękę oraz szlachetnie spłaszczone czoło okolone bujną czupryną. Te zmiany szybko jednak ustępowały.
Widocznie zachodzą tylko pod wpływem zwiększonej aktywności psychicznej - wykalkulowałem sobie.
Zastanowiłem się, co by tu zrobić, żeby zwiększyć swoją aktywność psychiczną. Pomyślałem o sąsiedzie i od razu krew mnie zalała. Ten nienasycony idiota miał już samochód, pół bliźniaka i leśniczówkę nad jeziorem, i jeszcze przymierzał się do kupna jachtu.
Bezwiednie uniosłem górną wargę i zaryczałem głęboko. Jeden rzut oka do lustra wyjaśnił wszystko: zobaczyłem przed sobą wspaniałą głowę lwa.
- A więc o to chodziło - warknąłem radośnie, czując jak wzbiera we mnie żądza odwetu.
Tydzień temu - zwiększałem nadal swoją aktywność psychiczną - mój najlepszy przyjaciel dostał nagrodę, chociaż usiłowałem temu zapobiec; zastępcy dyrektora nie ruszyli, mimo że w donosie dokładnie podałem, skąd wziął pieniądze na budowę domku; personalnej przyznali pożyczkę bezzwrotną, a ten nowy inżynier zarabiał więcej niż ja.
- Niż ja! - ryknąłem do lustra. - Ale teraz dowiedzą się prawdy!
Tak, teraz - pomyślałem. - Teraz nadszedł stosowny moment!
Gnany nieokreślonym instynktem wypadłem z biura i popędziłem przed siebie. Susami pokonywałem jezdnie, wyprzedzałem pojazdy, przeskakiwałem ławki parkowe i kosze ze śmieciami. Czułem na sobie zawistne spojrzenia mijanych osób, tym bardziej czuwałem nad harmonią ruchów, zręcznością skoków i koordynacją pracy obu par łap.
Wydostałem się na rogatki, przestraszyłem kilka psów i pomknąłem przez pola w kierunku zielonego pasemka lasu. Już dopadłem pierwszych zarośli, kiedy padł strzał i podcięło mi nogi. Przekoziołkowałem po ziemi. Uniosłem łeb, by ryknąć gniewnie, ale z gardła dobył mi się tylko skowyt.
- Ja wam jeszcze...
Z lasu wyszło dwóch mężczyzn ze sztucerami gotowymi do strzału.
- Ech, ojciec - powiedział młodszy - ćma ci jakaś na oczy padła czy co? Żeby ze stu kroków nie odróżnić dzika od świni!

Do strony Jacka Sawaszkiewicza